skip to main |
skip to sidebar
A oto kropka nad "i" jeśli chodzi o łączenie czerwonego z różowym:
Skoro Marc Jacobs łączy czerwony z różowym, to znaczy, że jest to połączenie doskonałe. Mając tę pewność, na ostatnią niedzielną imprezę rodzinną bez chwili zawahania przywdziałem lnianą różową koszulę (suwenir z Mediolanu - w Polsce męska koszula w takim kolorze jest chyba nie do dostania) a do niej jedwabny, lekko połyskujący czerwony krawat w drobny biały groszek. Taki mój prywatny, skromny "fashion statement";-)Zdjęcie pochodzi z najnowszej kolekcji Marca Jacobsa na jesień/zimę 2009/2010. Kolekcji, która podobnie jak kilka poprzednich utwierdza mnie w już dość silnym przekonaniu, że Jacobs jest obecnie jednym z czołowych projektantów mody. Zobaczcie i posłuchajcie sami:
Slideshow całej kolekcji
Niezły ze mnie kolorysta, co nie?
Mój stosunek do opery jest właściwie niesprecyzowany i raczej ambiwalentny. Znajomość zacząłem dość późno i chyba niefortunnie - na studiach poszedłem na Straszny Dwór Moniuszki - jakieś takie przaśne to było. Ale już wtedy bardzo spodobał mi się sam konwenans związany z wyjściem do opery. Całe to "brush your shoes, polish your hair" stało się nieodzownym i bardzo istotnym dla mnie elementem moich późniejszych wyjść. Poza tym - wstyd się przyznać - niesamowicie pociągająca w operze jest dla mnie niespotykana nigdzie indziej możliwość posmakowania kiczu, i to takiego w najlepszym, rzekłbym rasowym bo pretensjonalnym, egzaltowanym i koturnowym, wydaniu. Takiego właśnie kiczu wręcz oczekuje się od tych spektakli i bardzo dobrze, że są one okazją do tego, by mógł on zafunkcjonować w kontrolowany sposób.Na muzyce nie znam się na tyle, by móc ją oceniać - po prostu jedne rzeczy mnie "chwytają" a inne nie.Od samego początku mojej fascynacji operą stało się dla mnie całkowicie jasne, że żadna inna forma spektaklu nie daje tak nieograniczonych możliwości inscenizacyjnych - można sobie poszaleć i to bardzo, głównie za sprawą wpisanej w samą koncepcję opery (wspomnianej już) pretensjonalności i koturnowości, ale też dzięki temu, co jest zazwyczaj fabułą opery (a są to historie nie z tej ziemi;-) Tym bardziej zawsze dziwiła mnie nieumiejętność czy wręcz nieudolność w wykorzystaniu tych nieograniczonych możliwości przez twórców opery (przynajmniej tej warszawskiej).W totalne zdumienie wprawiły mnie na przykład kostiumy do wystawianej na deskach Opery Warszawskiej Turandot Pucciniego (muzyka chwyta mnie bardzo). Tytułową bohaterką jest chińska księżniczka żyjąca w czasach świetność chińskiego imperium, na dodatek wyjątkowo okrutna (przynajmniej na początku, zanim nie złagodnieje pod wpływem oczywiście miłości). Okrutną chińską księżniczkę, która nie musi się zbyt dużo ruszać po scenie, i która ma prawo wyglądać kiczowato, można ubrać w coś, co się John'owi Galliano nie śniło i tego właśnie oczekuję po tej operze. Tymczasem zobaczyłem kilka sukienek klasy studniówkowej i byłem bardzo rozczarowany. Może to jednak wcale nie takie proste stworzyć kostium kierując się jedynie brakiem ograniczeń. Poniżej zamieszczam małą podpowiedź dla kostiumologów;-)
Muzyka z tej opery naprawdę chwyta - check this out:outstanding performance #1
outstanding performance #2
Dawno nie było już żadnego buta i dawno nie było już nic, zatem postanowiłem za jednym zamachem nadrobić obydwie te zaległości.Jeśli we współczesnej modzie istnieje coś takiego jak awangarda, to osobiście o bycie jej dowódcą posądzałbym Nicolasa Ghesquière - głównego projektanta domu mody Balenciaga. Niesamowicie intrygujące jest dla mnie to, w jak łatwy sposób jego nawet najbardziej awangardowe pomysły, bardzo szybko i dość masowo (biorąc pod uwagę ceny) zyskują akceptację i zaczynają z powodzeniem funkcjonować na ulicach - okazuje się, że wbrew pozorom jest dla nich miejsce (tu i teraz). Butom zaprojektowanym przez tego Pana można by z powodzeniem poświęcić oddzielnego bloga i może nawet rozważę poważnie ten pomysł. O bucie, którego dwa zdjęcia ("on the catwalk" i "on the street") zamieściłem poniżej, mówiło i pisało się wszędzie. Pochodzący z kolekcji na jesień/zimę 2007/2008 sandał (sic!), na prostej, wysokiej, kwadratowej szpilce, budzący wyraźne skojarzenia ze sprzętem narciarsko-łyżwiarskim i przywołujący na myśl nieśmiertelne klocki lego, znakomicie prezentował się w każdej gazecie czy portalu na dowolny temat i był bardzo łatwym obiektem niewybrednych kpin, żartów i prostackiej krytyki - dzięki temu o bucie słyszeli niemal wszyscy. A but ten jest, zarówno w samym pomyśle jak i jego wykonani, po prostu genialny - poza tym że niezaprzeczalnie wywołuje efekt WOW! to dostrzegam w nim jakąś niewymuszoną i pozbawiona arogancji elegancję (arogancji, której pełne są klasyczne sandały na szpilce tej wysokości). Przy okazji muszę wspomnieć o tym, jak bardzo przemawia do mnie pomysł wdziewania na kobiece nogi zimową pora sandałów na grube rajstopy;-)Na uwagę zasługuje również połączenie tego rodzaju butów z konwencjonalnie wymyśloną i skrojoną resztą - w szczególności: dopasowana marynarka (coś wspaniałego), do niej owinięty ściśle wokół szyi szal (bądź chusta) i rewelacyjne, długie, wąskie (ciekawie poszerzone na wysokości kieszeni) spodnie - patrz ostatnie zdjęcie. W ten sposób projektant od razu bardzo sprytnie podpowiada, że taki but pasuje praktycznie do szafy każdej kobiety. Wystarczy się tylko na niego odważyć no i mieć kartę kredytową z odpowiednio dużym limitem;-)

Całą kolekcje można obejrzeć sobie tutaj