skip to main |
skip to sidebar
Na te buty Paula Smitha trafiłem nieco przez przypadek. Proste, z ładnie wyprofilowanymi noskami, na zgrabnym obcasie - wykonane są z wszelkimi prawidłami sztuki obuwniczej. O ich wyjątkowości przesądza deseń, którym zostały pokryte i to w taki sposób że lewy but różni się wyraźnie od prawego, co daje genialny efekt. Deseń ten jest znakiem firmowym marki Paul Smith i pokrywa się nim właściwie wszystkie jej produkty: od bielizny, przez koszule i krawaty, torby, portfele, paski, rękawiczki, czapki, szaliki aż po spinki do mankietów (no i oczywiście jak widzimy także buty). Tak przy okazji to jestem wielkim zwolennikiem koncepcji nadawania wyjątkowości rzeczom prostym w formie poprzez pokrywanie ich ciekawym deseniem.
Te buty sprowokowały mnie jeszcze do pewnej refleksji. Paul Smith miał w swej karierze lepsze i gorsze momenty, ale nie da się zaprzeczyć, że to głównie dzięki niemu z powodzeniem funkcjonuje dziś w modzie termin "brytyjskość". W wydaniu Paula Smitha mówi się dodatkowo o czymś takim jak "quirky britishness". Nikt bowiem tak jak on nie potrafi z takim wyczuciem, humorem i autoironią potraktować tradycyjnych (często kultowych) elementów stroju Wyspiarzy, oddając tym samym wielkie zasługi nie tylko swojej ojczyźnie, ale również całemu modowemu przemysłowi.
Poza wszystkim Paul Smith to taki rasowy Brytol z klasą, co zawsze budziło mój najgłębszy szacunek.
Czerwony z różowym już przerabialiśmy - czas na coś "ostrzejszego".
Nie ukrywam, że mam słabość do kolorów, szczególnie tych wyrazistych, zdecydowanych, mocnych i dlatego właśnie chociaż potrafię docenić i ogromnie szanuję umiejętność stworzenia stylowego wyglądu bez użycia kolorów (chodzi mi tutaj o taki zabieg, polegający na eksponowaniu kształtu, formy i samego materiału przy jednoczesnej świadomej rezygnacji z mocnych akcentów kolorystycznych na rzecz stonowanych, bezpiecznych barw lub tylko jednej takiej barwy - osiągnięty w ten sposób efekt uważam wręcz za możliwie najbardziej wyrafinowany), to jednak kolor zawsze działa na mnie najsilniej. I właśnie z takim silnym oddziaływaniem mamy tutaj do czynienia. Genialna kolorystyczna kombinacja, obok której nie można przejść obojętnie. Jest coś niesamowitego (coś, w co naprawdę trudno uwierzyć) w tym, jak te dwa kolory współpracują, skupiając na sobie prawie całą naszą uwagę, której ledwie starcza dla kontemplacji pozostałych aspektów ubioru. A warto zauważyć, że "architektonicznie" te trzy propozycje są bardzo ciekawe i jednocześnie diametralnie różne. Koktajlowa, dopasowana sukienka z subtelnym drapowaniem w talii, prosta, luźna, pozbawiona ramion suknia w stylu nocnej koszuli i wreszcie bufiaste spodnie 3/4 to rzeczy z całkowicie różnych bajek. Mimo to w każdej z tych bajek zaproponowana kombinacja kolorystyczna funkcjonuje bez zarzutu. Całość "zaostrzają" wyśmienicie dobrane dodatki lub ich błyskotliwie świadomy brak w przypadku Tildy. Wielkie uznanie dla wszystkich trzech stylizacji ze wskazaniem na tę ostatnią.
Na zdjęciach rudowłose kobiety o niepowtarzalnej urodzie: Marcia Anne Cross (aktorka, pełnokrwista Bree van De Kamp Hodge z "Desperate Housewives"), Tilda Swinton (wiadomo) i Coco Rocha (topmodelka, rudowłosa od niedawna - zdjęcie pochodzi z bloga The Sartorialist i to właśnie ono zainspirowało mnie do stworzenia tego posta).
Na koniec dodam jeszcze, że jestem zdania (a zawdzięczam je miedzy innymi kolorystycznym eksperymentom, od których nie stronią panie z pierwszych dwóch zdjęć), że do rudych włosów pasuje właściwie każdy kolor (często to "pasowanie" bywa zaskakujące, przez co wrażenie jest silniejsze, ale o to właśnie chodzi). Naturalne rude włosy są w związku z tym prawdziwym błogosławieństwem (w przypadku panów również).
Proza Elfriede Jelinek to zdecydowanie jedna z lepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły (za co jestem dozgonnie wdzięczny ludziom przyznającym Nagrodę Nobla, bez których prawdopodobnie to "przytrafienie" nie byłoby możliwe) - to coś, co estetycznie i światopoglądowo jakoś bardzo mi odpowiada. Jest to literatura , która silnie porusza, dając tym samym ogromną satysfakcję z włożonego w lekturę (niemałego) wysiłku (bo nie ukrywam, że "kondycja" przy czytaniu Jelinek odgrywa istotną rolę - sam miewałem z nią problemy).
Długo zastanawiałem się nad tym, czy jestem w stanie, a później jeszcze dłużej nad tym, czy mi wypada napisać coś więcej na temat tej literatury (próbując jakoś zanalizować źródło mojej ewidentnej już teraz fascynacji). W końcu jestem czytelnikiem niewykształconym a nawet raczej słabo oczytanym. Ostatecznie postanowiłem, że spróbuję.
Jelinek mówiąc o rzeczach, sprawach, zdarzeniach, ludziach, o których się nie mówi (a tym samym kwestionuje się ich istnienie), używa języka, który wydaje się być dla opisu tych rzeczy, spraw, zdarzeń, ludzi, zaskakująco naturalny (zaskakująco, bo skoro o czymś się nie mówi, to dla tego czegoś brakuje jakiegokolwiek języka). Jednocześnie potrafi czytelnika obrzucić już nawet nie tylko błotem, ale również najprawdziwszym gównem lub zwyczajnie obrzygać. Po co? Bo trzeba się potem umyć, a nawet wyszorować, wyszczotkować, z niespotykaną na co dzień determinacją, starannością i precyzją - zajrzeć głęboko pod paznokcie, dotrzeć do skóry głowy, czasem pod napletek, próbując się domyć. Próbując jedynie, bo chyba całkowita likwidacja brudu jest niemożliwa (sam smród pozostaje już na zawsze). To literatura, która uświadamia, zwraca uwagę na skalę "zabrudzenia" i (być może, sama pisarka w to nie wierzy) mobilizuje do większej dbałości o "higienę". Piszę o tym właściwie tylko dla porządku, odpowiadając na niezadane jeszcze pytanie, na co komu taka literatura (literatura, która w tak brutalny sposób obchodzi się z czytelnikiem). Mnie bowiem osobiście fascynuje tutaj sam język - skomponowany z prawdziwie wirtuozowskim wyczuciem, bo Jelinek jest moim zdaniem wirtuozem języka. Władając nim biegle, potrafi go właśnie komponować (w odróżnieniu od innych, którzy też podobno władają nim biegle i dzięki temu potrafią nim zaledwie żonglować). Te książki to współczesne utwory instrumentalne na ogromną orkiestrę, napisane z prawdziwym rozmachem, ale i z tak ważną w muzyce dyscypliną, cudownie drażniące wszystkie zmysły.
Chyba jedyny wywiad udzielony przez Jelinek polskiej prasie
Dokumentalna etiuda o Jelinek
Choć wygląd pisarki jest tu kwestią całkowicie drugorzędną, to jednak wypada mi się przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem wyrazistej stylowości tego wyglądu - niech zaświadczą o tym poniżej zamieszczone zdjęcia.