czwartek, marca 26, 2009

Rule, Britannia!




Na te buty Paula Smitha trafiłem nieco przez przypadek. Proste, z ładnie wyprofilowanymi noskami, na zgrabnym obcasie - wykonane są z wszelkimi prawidłami sztuki obuwniczej. O ich wyjątkowości przesądza deseń, którym zostały pokryte i to w taki sposób że lewy but różni się wyraźnie od prawego, co daje genialny efekt. Deseń ten jest znakiem firmowym marki Paul Smith i pokrywa się nim właściwie wszystkie jej produkty: od bielizny, przez koszule i krawaty, torby, portfele, paski, rękawiczki, czapki, szaliki aż po spinki do mankietów (no i oczywiście jak widzimy także buty). Tak przy okazji to jestem wielkim zwolennikiem koncepcji nadawania wyjątkowości rzeczom prostym w formie poprzez pokrywanie ich ciekawym deseniem.
Te buty sprowokowały mnie jeszcze do pewnej refleksji. Paul Smith miał w swej karierze lepsze i gorsze momenty, ale nie da się zaprzeczyć, że to głównie dzięki niemu z powodzeniem funkcjonuje dziś w modzie termin "brytyjskość". W wydaniu Paula Smitha mówi się dodatkowo o czymś takim jak "quirky britishness". Nikt bowiem tak jak on nie potrafi z takim wyczuciem, humorem i autoironią potraktować tradycyjnych (często kultowych) elementów stroju Wyspiarzy, oddając tym samym wielkie zasługi nie tylko swojej ojczyźnie, ale również całemu modowemu przemysłowi.
Poza wszystkim Paul Smith to taki rasowy Brytol z klasą, co zawsze budziło mój najgłębszy szacunek.

sobota, marca 21, 2009

ruuuudy, rudy, rudy, rudy ... róż, jaka piękna sztuka;-)


Czerwony z różowym już przerabialiśmy - czas na coś "ostrzejszego".






Nie ukrywam, że mam słabość do kolorów, szczególnie tych wyrazistych, zdecydowanych, mocnych i dlatego właśnie chociaż potrafię docenić i ogromnie szanuję umiejętność stworzenia stylowego wyglądu bez użycia kolorów (chodzi mi tutaj o taki zabieg, polegający na eksponowaniu kształtu, formy i samego materiału przy jednoczesnej świadomej rezygnacji z mocnych akcentów kolorystycznych na rzecz stonowanych, bezpiecznych barw lub tylko jednej takiej barwy - osiągnięty w ten sposób efekt uważam wręcz za możliwie najbardziej wyrafinowany), to jednak kolor zawsze działa na mnie najsilniej. I właśnie z takim silnym oddziaływaniem mamy tutaj do czynienia. Genialna kolorystyczna kombinacja, obok której nie można przejść obojętnie. Jest coś niesamowitego (coś, w co naprawdę trudno uwierzyć) w tym, jak te dwa kolory współpracują, skupiając na sobie prawie całą naszą uwagę, której ledwie starcza dla kontemplacji pozostałych aspektów ubioru. A warto zauważyć, że "architektonicznie" te trzy propozycje są bardzo ciekawe i jednocześnie diametralnie różne. Koktajlowa, dopasowana sukienka z subtelnym drapowaniem w talii, prosta, luźna, pozbawiona ramion suknia w stylu nocnej koszuli i wreszcie bufiaste spodnie 3/4 to rzeczy z całkowicie różnych bajek. Mimo to w każdej z tych bajek zaproponowana kombinacja kolorystyczna funkcjonuje bez zarzutu. Całość "zaostrzają" wyśmienicie dobrane dodatki lub ich błyskotliwie świadomy brak w przypadku Tildy. Wielkie uznanie dla wszystkich trzech stylizacji ze wskazaniem na tę ostatnią.


Na zdjęciach rudowłose kobiety o niepowtarzalnej urodzie: Marcia Anne Cross (aktorka, pełnokrwista Bree van De Kamp Hodge z "Desperate Housewives"), Tilda Swinton (wiadomo) i Coco Rocha (topmodelka, rudowłosa od niedawna - zdjęcie pochodzi z bloga The Sartorialist i to właśnie ono zainspirowało mnie do stworzenia tego posta).

Na koniec dodam jeszcze, że jestem zdania (a zawdzięczam je miedzy innymi kolorystycznym eksperymentom, od których nie stronią panie z pierwszych dwóch zdjęć), że do rudych włosów pasuje właściwie każdy kolor (często to "pasowanie" bywa zaskakujące, przez co wrażenie jest silniejsze, ale o to właśnie chodzi). Naturalne rude włosy są w związku z tym prawdziwym błogosławieństwem (w przypadku panów również).

czwartek, marca 12, 2009

Won't you dance with me in my world of fantasy???


Yes, yes, yes... now and ever.

It's never easy to create something purely pretty being well-known as someone who keeps trying to be part of
avantgarde. But as we can see it is possible indeed and it has great value meaning that you are comprehensively talented. Nicolas Ghesquiere did that trick not for the first time in his career but for the first time the prettiness of his projects is such obvious (at least for me) - they are pretty and wearable but (as always) with a little twist (like for instance in those amazingly draped skirts which come down becoming pants). I love the whole concept of this collection which is very sophisticated tribute to Yves Saint Laurent.

There is more about collection here (as usually).

Iwonka, recently you've asked me to find for you a nice suit (jacket plus trousers) - the last pic is my first proposition;-)
Efcia, thanks for the track.



piątek, marca 06, 2009

To nie miał być blog o modzie, tylko tak jakoś wyszło...

Proza Elfriede Jelinek to zdecydowanie jedna z lepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły (za co jestem dozgonnie wdzięczny ludziom przyznającym Nagrodę Nobla, bez których prawdopodobnie to "przytrafienie" nie byłoby możliwe) - to coś, co estetycznie i światopoglądowo jakoś bardzo mi odpowiada. Jest to literatura , która silnie porusza, dając tym samym ogromną satysfakcję z włożonego w lekturę (niemałego) wysiłku (bo nie ukrywam, że "kondycja" przy czytaniu Jelinek odgrywa istotną rolę - sam miewałem z nią problemy).
Długo zastanawiałem się nad tym, czy jestem w stanie, a później jeszcze dłużej nad tym, czy mi wypada napisać coś więcej na temat tej literatury (próbując jakoś zanalizować źródło mojej ewidentnej już teraz fascynacji). W końcu jestem czytelnikiem niewykształconym a nawet raczej słabo oczytanym. Ostatecznie postanowiłem, że spróbuję.
Jelinek mówiąc o rzeczach, sprawach, zdarzeniach, ludziach, o których się nie mówi (a tym samym kwestionuje się ich istnienie), używa języka, który wydaje się być dla opisu tych rzeczy, spraw, zdarzeń, ludzi, zaskakująco naturalny (zaskakująco, bo skoro o czymś się nie mówi, to dla tego czegoś brakuje jakiegokolwiek języka). Jednocześnie potrafi czytelnika obrzucić już nawet nie tylko błotem, ale również najprawdziwszym gównem lub zwyczajnie obrzygać. Po co? Bo trzeba się potem umyć, a nawet wyszorować, wyszczotkować, z niespotykaną na co dzień determinacją, starannością i precyzją - zajrzeć głęboko pod paznokcie, dotrzeć do skóry głowy, czasem pod napletek, próbując się domyć. Próbując jedynie, bo chyba całkowita likwidacja brudu jest niemożliwa (sam smród pozostaje już na zawsze). To literatura, która uświadamia, zwraca uwagę na skalę "zabrudzenia" i (być może, sama pisarka w to nie wierzy) mobilizuje do większej dbałości o "higienę". Piszę o tym właściwie tylko dla porządku, odpowiadając na niezadane jeszcze pytanie, na co komu taka literatura (literatura, która w tak brutalny sposób obchodzi się z czytelnikiem). Mnie bowiem osobiście fascynuje tutaj sam język - skomponowany z prawdziwie wirtuozowskim wyczuciem, bo Jelinek jest moim zdaniem wirtuozem języka. Władając nim biegle, potrafi go właśnie komponować (w odróżnieniu od innych, którzy też podobno władają nim biegle i dzięki temu potrafią nim zaledwie żonglować). Te książki to współczesne utwory instrumentalne na ogromną orkiestrę, napisane z prawdziwym rozmachem, ale i z tak ważną w muzyce dyscypliną, cudownie drażniące wszystkie zmysły.

Chyba jedyny wywiad udzielony przez Jelinek polskiej prasie


Dokumentalna etiuda o Jelinek

Choć wygląd pisarki jest tu kwestią całkowicie drugorzędną, to jednak wypada mi się przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem wyrazistej stylowości tego wyglądu - niech zaświadczą o tym poniżej zamieszczone zdjęcia.





LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...